Yo!
Niestety, moja radość trwała krótko. Tata po mnie przyjechał i dowiedziałam się że jednak pojadę. Smutaszek.
No to dochodzimy do dnia dzisiejszego. Wstałam tak jak zwykle, no i wszystko ogólnie robiłam tak jak zwykle. Jak zwykle zanudziłam się na śmierć na matematyce i przyrodzie i jak zwykle rysowałam na polskim. Na WF'ie pierwszym nie ćwiczyłam, bo się źle czułam, a na drugim robiliśmy jakieś dziwne ćwiczenia. Było ileś tam stacji i na każdej robiło się co innego. Na jednej był taki mięciutki materac, Mięciuszek a na innej takie coś z kołem i rączkami, czym się rozjeżdżało, czyli Coś. Tęsknie za nimi. One mnie potrzebują.
Na następnej lekcji sprawdzian z matematyki... Miałam zrobić ściągę (fcale nie...), ale nie zdążyłam, tz. mi się nie chciało. Kolejny smutaszek.
Ale w sumie chyba dobrze mi poszło. Pani się pomyliła i dała nam takie same zadania jak na przygotowaniu, choć i tak nie wkuwałam wyników na pamięć.
Wróciłam do domu, pogadałam ze chwilę z ludźmi, zrobiłam koktajl bananowy, napisałam artykuł po angielsku (ponad 200 słów :D) no i próbowałam 10 razy pogadać z tatą, ale on ma coś z telefonem. Nim się obejrzałam, musiałam lecieć na autobus. W autobusie słuchałam muzyki i w drodze na dodatkowy angielski teeeż, a na miejscu dowiedziałam się że: nie mam zrobionych ćwiczeń, które były zadane, oraz nie mam napisanych 10 zdań z jakimś tam czasownikiem. Taki sam czasownik miała moja koleżanka Weronika (powszechnie nazywana Kakałko, bo lubi kakałko).
Lecz niestety, nie było jej dzisiaj... Kolejny kurna smutaszek.
Na lekcji oddałam swój artykuł, dostałam kartkówki... Jedna 13/14, druga 22/27. Nie jest ze mną chyba aż tak źle. :D No i potem była jakaś gra... Typu "dokończ zdanie", np. "If I don't have enough money, I'll be happy", albo wymyślone "If I listen Justin Bieber, I'll die" itd.. Potem pani dała nam kolejne kartki, tym razem mieliśmy uzupełnić zdania, np. "If i could choose the music for my wedding I'd choose "I will not die"", albo "If I could meet a famous person I'd like to meet Chuck Norris". Potem ćwiczonka, czyli nudy.
Koniec lekcji, odwozi mnie znajomy rodziców (i mój w sumie teeeż), Pan Artur, razem ze swoją małą Alicją. Oczywiście, Ala płakała przez 13/14 minut drogi... Nie mogła zasnąć chyba. Ale jakim cudem, skoro ja prawie zasypiałam? Może wina polskich dróg? xD
Jestem w domku, robię se zupkę, gadam z ludźmi... Mój tata przyjeżdża szybciej niż myślałam :/... No i tak jakoś żyje. Jeszcze przed chwilą, pomyślałam o koleżance z klasy... Jak ja nienawidzę jak oni jej dokuczają... Nienawidzę. Po prostu nienawidzę. Jak można nie widzieć że to ją rani? Jak można być tak... tak nie czułym, widząc jak ona ma łzy w oczach. Ja chyba nigdy tego nie zrozumiem...
No więc kończę, bo nic ciekawego nie przychodzi mi do głowy... Więc sayonara, trzymajcie się i czekajcie na następny wpis.
Mei.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz